środa, 1 kwietnia 2015

Rozdział 6: "Zwęglone powieki"

Poczułam, jak ktoś dotyka mojej dłoni. Chciałam podnieść powieki, ale wydawały się zbyt ciężkie. Nie bolało mnie nic. Lub bolało mnie wszystko. Po prostu czułam się strasznie słabo. Moje ciało opadało z sił. Czułam, że leżę na niewygodnym łóżku, na źle ułożonej, śmierdzącej szpitalem poduszce. Zdecydowałam się wreszcie podjąć tego trudu i uniosłam powieki. Zobaczyłam Adama siedzącego na stołku obok mnie, który delikatnie, ale ze zdenerwowaniem trzymał moją dłoń. Jego oczy były czerwone, i widziałam, że przepłakał wiele godzin, tylko nie wiedziałam, dlaczego. Co takiego się stało?
- Och, obudziłaś się – nagle zauważył, że przyglądam mu się słabym wzrokiem. – Wszystko ok? Zemdlałaś.
- Dlaczego? – zapytałam, nie rozumiejąc, dlaczego mogłam zasłabnąć.
- Chyba z…- szukał odpowiedniego słowa – szoku. – dodał wreszcie.
W mojej głowie dopiero teraz zaczęły się pojawiać obrazy sprzed kilku godzin. Izabelle. Izabelle…straciła życie. Ale…jak to się mogło stać? Nie zdążyłam zapytać tych policjantów. Dopiero teraz zdałam sobie na „trzeźwo” sprawę z tego, że moja najlepsza przyjaciółka, z którą bawiłam się w piaskownicy po prostu nie żyje. Momentalnie w mojej głowie zaczęły przesuwać się obrazy wspomnień: Izabelle idąca na pierwszą randkę z wymarzonym księciem z bajki, który później okazał się dupkiem i płakała w moją poduszkę cały dzień; Izabelle schlana po imprezie w klubie, kiedy zdała maturę; Izabelle i ja na najwspanialszych wakacjach w życiu, na których poznała chłopaka idealnego, który po roku chodzenia po prostu jej się już nie podobał i uznała go za nudnego; Izabelle na swoich urodzinach, kiedy beztrosko graliśmy w paintball mając jedenaście lat; Izabelle w szpitalu po tym, jak skręciłam jej kostkę, przewracając ją na lodowisku…Mnóstwo było tych wspomnień, ale z zamyślenia wyrwał mnie głos Adama.
- Nie płacz, kochanie – dopiero teraz zauważyłam, że moje policzki nieustannie zalewają się łzami. – Jest teraz w lepszym świecie. – te słowa totalnie mnie dobiły. Rozpłakałam się jak dziecko słysząc te same słowa, które powiedział mi tata niedługo po śmierci mamy. Odbiły mi się one echem w głowie i przez chwilę usłyszałam tam głos mojego ojca.
- To niemożliwe! – wybuchłam nagle zrywając się z łóżka – Nie wierzę w to! Nie wierzę, rozumiesz?! Ona żyje i teraz tylko wam się wydaje, że nie, albo robicie sobie jakieś żarty! Ona żyje i teraz idę do niej, bo na pewno gdzieś tu jest! – krzyczałam na niego jak opętana.
- To prawda, jest tutaj – usłyszałam poważne słowa lekarza i od razu zamarłam. – W kostnicy, na dole. – mówił to tak beznamiętnie, że miałam ochotę się na niego teraz rzucić, ale mimo mojej furii nie miałam jeszcze wystarczających sił na to. Jedyne, na co się zebrałam, to popchniecie lekarza, aby dostać się do drzwi.
Biegłam korytarzem, ile sił w nogach, a dużo ich nie miałam. Dotarłam wreszcie do wind i wciskałam przyciski, aby jakaś w końcu się zatrzymała. Czekałam z niecierpliwością, waląc pięściami w drzwi windy. W końcu rozsunęły się, a ja wybrałam najniższy poziom, czyli -1. Nie mogłam odpędzić od siebie myśli, że właśnie jadę windą do podziemi, do kostnicy, aby ostatni raz zobaczyć przyjaciółkę. Kiedy winda w końcu się zatrzymała, najpierw wybiegłam z niej jak oparzona, ale już po chwili zaczęłam iść bardzo ostrożnie i powoli. Tak naprawdę nie chciałam tak wchodzić. Bałam się, tak strasznie się bałam widoku nieżywej Izabelle, jej blond włosów pozbawionych blasku, zamkniętych oczu, które już się nie otworzą i bladych ust, które już nie poczują dotyku innych. Ale szłam. Szłam, zbierając się na jak największą odwagę. Kiedy zobaczyłam strzałkę w prawo z napisem „Kostnica”, w moich oczach pojawiły się łzy. Kierowałam się jednak na prawo, chcąc zobaczyć ją jeszcze raz. Nagle przed moimi oczami ni stąd, ni z owąd pojawiły się ogromne drzwi. Obok nich stał mężczyzna, który przyglądał mi się. Spojrzałam na niego bladym wzrokiem.
- Tam jest moja przyjaciółka. – słabym ruchem podniosłam dłoń, pokazując drzwi.
- Nazwisko? – powiedział bezuczuciowo.
- Benitez. Izabelle Benitez. – przełknęłam ślinę, przypominając sobie, że nigdy nie przeszłoby mi przez myśl, że w tak młodym wieku wypowiem to nazwisko przed kostnicą.
- Proszę wejść. – powiedział zrezygnowanym wzrokiem, i tak wiedząc, że nie dam za wygraną.
Podążyłam za mężczyzną powolnym krokiem, ciągle myślami odbiegając do wspomnień. Tych najlepszych. Kiedy spędzałam beztroskie chwile z Izabelle. Jednak moje rozmyślenia przerwały słowa mężczyzny.
- Oto pani przyjaciółka. – kiedy to mówił, odkrywał folię z jej twarzy. Zakryłam oczy, kiedy wiedziałam, że już ją odkrył. Stałam tak w ciszy kilka sekund, a potem zorientowałam się, że mężczyzna wyszedł z pomieszczenia, zostawiając mnie samą z myślami. I z Izabelle.
W końcu zebrałam się na ten ruch i powoli odkryłam oczy. Wtedy wiedziałam, że nie zapomnę tego widoku do końca życia. Jej twarz była tak zmasakrowana, że nie wiedziałam, czy to ona. Jej włosy były spalone, więc nawet nie widziałam ich koloru. Nie było głównie na co patrzeć, jej twarz była cała czarna. Nie widziałam oczu, nosa, ust…Wszystko było tak jakby na równi i nie mogłam dostrzec najmniejszego szczegółu, potwierdzającego, że to ona.
Nic.
Tylko dokumenty.
Ale co zmieniają dokumenty? Dlaczego nie robili żadnych badań? Nie wiedziałam, na jakim świecie żyję. To wszystko mnie przytłaczało i nawet nie zastanawiałam się, co jest w końcu prawdą, a co nie. Nie wiedziałam nawet, ile tam nad nią stałam. Patrzyłam się na jej zdeformowaną twarz, której wcale nie rozpoznawałam. Co się z nią stało? Spłonęła? Nie wiedziałam nawet, jak moja przyjaciółka zginęła. Postanowiłam się wszystkiego dowiedzieć, ale to nie teraz. Jeszcze nie. Teraz był czas dla mnie i dla niej. Ostatnie chwile, jakie mogłyśmy spędzić razem. Wyjęłam spod folii jej zwęgloną, drobną dłoń. Nie dostrzegałam na niej paznokci. Moje łzy znajdowały się już na jej dłoni, twarzy, włosach, których prawie nie miała. Nie mogłam uwierzyć, że właśnie nam to się przydarzyło.
- Dlaczego mi to zrobiłaś, co? – patrzyłam na nią, jakby czekając na odpowiedź. – Co? Dlaczego? Wiesz, że teraz powinnyśmy być na zakupach? Byłyśmy na nie umówione, pamiętasz? Powiedz mi dlaczego! – krzyknęłam na cały głos, i już po chwili usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi. Ktoś mnie wyciągał z tej sali, a ja krzyczałam. Nie pamiętałam nawet co. Byłam w kompletnym amoku. Zaprowadzono mnie do Adama. On coś do mnie mówił. aż wreszcie wróciła mi świadomość. Ochłonęłam, ale nadal nie mogłam uwierzyć w śmierć Izabelle.
- Adam, dlaczego nam się to przydarzyło? Dlaczego? – płakałam w jego koszulę, mówiąc ledwo zrozumiałym głosem. – Kocham ją!
- Ja też ją kocham, ale nie zmienimy tego. Nie żyje, ale to nie nasza wina. Teraz jest tam na górze, razem z twoją matką. Nie dzieje się już jej krzywda. – mówił cicho w moje włosy, ale w jego słowach także słyszałam załamanie. Chciał mnie tylko podtrzymać na duchu, samemu nie dając sobie rady. Często odgrywał taką rolę w moim życiu.

- Niech ona wróci! Dziś miałyśmy iść na zakupy! Chciałam jej opowiedzieć co się wydarzyło w ostatnich dniach! Niech ona wróci! – krzyczałam, płacząc i trzęsąc się, a on tylko głaskał mnie po głowie, nie mówiąc już nic – Niech ona wróci…-szepnęłam jeszcze raz i z wycieńczenia znów wpadłam w krainę snu.

sobota, 7 marca 2015

Rozdział 5: "Okropne wieści"

Pocałunek nie trwał długo. Adam szybko się otrząsnął, odsuwając się od ukochanej.
- To nie powinno mieć miejsca – popatrzył prosto w moje oczy, a ja po długich sekundach rozmyśleń przytaknęłam.
- Masz rację. Złamaliśmy kodeks przyjaciela…- powiedziałam smutno, przypominając sobie o kartce zakopanej pod ziemią w słoiku.
- Zapomnijmy o tym, hm? – popatrzył na mnie przepraszająco, chociaż to wcale nie była jego i wina i zamknął mnie w uścisku, kiedy zobaczył, że przytaknęłam.
- Zapomnijmy – szepnęłam jeszcze cicho w jego włosy, wcale nie chcąc zapomnieć.
- To co…- podrapał się zakłopotany po głowie, nie wiedząc co powiedzieć, aż w końcu wyciągnął do mnie rękę. – Wracamy?
Chwyciłam jego dłoń i udaliśmy się w stronę samochodu. Cała ta droga została boleśnie przemilczana. Podobnie było w samochodzie, tylko, że radio umilało nam trochę tę podróż. Kiedy wreszcie dotarliśmy pod mój blok, uradowana zakończeniem niezręcznej ciszy otworzyłam drzwi, ale on mnie zatrzymał.
- Ej, zaczekaj! – zawołał – Muszę ci coś powiedzieć. – dodał ciszej, spuszczając lekko głowę.
- Coś się stało? – zapytałam zaniepokojona.
- Nie – odpowiedział szybko, chcąc mnie uspokoić – Nie, po prostu…To chyba nie jest dobry moment, żeby to mówić, a wcześniej z tego wszystkiego zapomniałem…
- Mów, co się stało.
- Przeprowadzam się. – zatkało mnie. Dokąd? Daleko? Będziemy się widywać? Tak wiele pytań chciałam mu teraz zadać.
- A-ale – nie mogłam się wysłowić – Zostawisz mnie? Będziesz daleko, prawda? – w moich oczach nagromadziły się łzy.  On przez chwilę patrzył na mnie współczującym wzrokiem, a po dłuższym czasie wybuchnął śmiechem, co kompletnie zbiło mnie z pantałyku. – Co cię tak bawi?
- Przeprowadzam się naprzeciwko ciebie, kotku – potrząsnął lekko moimi ramionami, a ja mocno się do niego przytuliłam. Za chwilę zaczęłam go jednak bić po klatce piersiowej. – Za co to?
- Nastraszyłeś mnie! – starałam się być poważna, ale mało mi to wyszło. Uśmiechnęłam się do niego, ale po chwili uśmiech zszedł mi z twarzy, kiedy zauważyłam, że zbliża do mnie twarz. Chociaż chciałam, nie mogłam pozwolić na to ponownie. Kiedy nasze usta dzieliło kilka milimetrów, odsunęłam się gwałtownie.
- Pójdę już – powiedziałam jak gdyby nigdy nic i odwróciłam się na pięcie, widząc jego zawiedzioną minę. Kiedy stałam przy drzwiach do bloku, znów się odwróciłam, posyłając mu przyjacielski uśmiech – Na razie! – krzyknęłam i nie czekając na odpowiedź znalazłam się w środku. Po krótkiej chwili już stałam przed swoimi drzwiami, otwierając je kluczem. Weszłam i nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Taki bałagan, jaki panował w kuchni, kiedy wychodziłam, zastałam teraz w całym mieszkaniu. Iz nie mogłam znaleźć dosłownie nigdzie. Dzwoniłam do niej kilka razy, ale nie odebrała. Głupio mi było dzwonić znów do Adama, że się o nią martwię. Postanowiłam się od tego oderwać, chociaż wcale nie było łatwo i otworzyłam laptop. Od razu na Facebooku zobaczyłam mojego brata jako dostępnego.
„Cześć Dawidku!”
„O, hej Ritka, co u Ciebie skarbie?”
„Okej…”
„Co się stało?”
„Eh…Izabelle nie ma w domu, nie mogę się do niej dodzwonić, a w domu panuje chaos. Co się mogło z nią stać? L
Przez dłuższy czas widziałam komunikat „wyświetlono”, ale nic nie odpisywał. W końcu doczekałam się odpowiedzi.
„Ja...Nie wiem gdzie może być.”
„Dawid, pomóż mi. Proszę…”
„Ale co ja mam zrobić? Jestem w całkiem innym kraju, nie mogę wsiąść w samolot, żeby lecieć dwie godziny, po to, żeby jej szukać, a ona w tym czasie już zdąży wrócić.”
„No tak…przepraszam.”
„Nie no, to ja przepraszam, wiem co czujesz, nie wiesz gdzie jest, martwisz się, ale uwierz mi, wróci J
„Dziękuję. Muszę kończyć. Kocham Cię. Papa J
„Ja Ciebie też, Pa J
Zamknęłam laptopa, położyłam się na łóżku i odetchnęłam głośno. Leżałam tam…nie wiem ile. Może pięć, może dziesięć minut. Z zamyślenia wyrwało mnie pukanie do drzwi. Ucieszyłam się, że to Izabelle, ale kiedy otworzyłam drzwi, osoba, a raczej osoby stojące za nimi, nie były w niczym podobne do Iz.
- Słucham? – przełknęłam głośno ślinę, zwracając się do policjanta, który stał z przodu. Był w wieku około czterdziestu lat. Za nim zauważyłam młodą policjantkę. Była w moim wieku, może dwa lata starsza. Uśmiechnęła się do mnie współczująco, a ja aż bałam się dowiedzieć, dlaczego to zrobiła.
- Dzień dobry, miejscowa policja – pokazał mi odznakę. - Czy pani jest kimś bliskim dla pani Izabelle Benitez? – poczułam, jak zalewają mnie poty, a do oczu napływają mi łzy.
- Tak, przyjaciółką – wymamrotałam łamliwym głosem. – Co się stało?
- Pani przyjaciółka miała wypadek. I…niestety mam w tej kwestii niezbyt miłe wieści…- spojrzał na mnie smutnym wzrokiem, a tej dziewczynie za nim poleciała pojedyncza łza, więc wyciągnęła chusteczkę i odwróciła się. Widać było, że to jej jeden z pierwszych dni na służbie lub jest bardzo wrażliwa.
- Co się stało? – ponowiłam pytanie, wpatrując się w jeden punkt, a moje oczy były tak przepełnione łzami, że kiedy mrugnęłam, wypłynęło ich chyba z pięć.
- Pani przyjaciółka – pochylił lekko głowę, ale już po chwili ją podniósł. – Nie żyje.

Otworzyłam usta, żeby zacząć krzyczeć, ale nie zdążyłam, ponieważ upadłam na ziemię. Pamiętam już tylko ciemność, nic więcej.

niedziela, 22 lutego 2015

Rozdział 4: "Powiew miłości"

- Ten film był świetny! – śmiała się Rita, przypominając sobie sceny z horroru. – Aż mnie od śmiechu brzuch rozbolał!
- No, niezły był, ale Rita…To nie była komedia, tylko horror – powiedziałem zdezorientowany.
- Skarbie, co ja poradzę, że mnie on rozśmieszył? Wszystko jest dla ludzi! – zaśmiała się szczerze.
- Oh, no okay. To teraz co, do McDonalda? – uśmiechnąłem się. Lubiłem patrzeć na nią taką szczęśliwą oraz uszczęśliwiać ją.
- Jak nalegasz…- zaśmiała się i ruszyliśmy w drogę pieszo.
McDonald był jakieś dziesięć minut drogi stąd. Było ciemno. Film był długi. Była zima, więc szybko się ściemniało. Tego wieczoru niebo było gwieździste. Było wspaniale.
- Podoba ci się? – zapytałem.
- Ale co? – zmarszczyła brwi i spojrzała na mnie z ciekawością.
- No, wieczór. – przysunąłem się blisko niej. Bił od niej piękny zapach, ten sam od lat. Nasze twarze dzieliło jakieś dziesięć centymetrów.
- Jest cudownie. – przybliżyła się o jakieś pięć centymetrów, a mnie niemal ścięło z nóg. Była coraz bliżej. Jej twarz przesuwała się o milimetry, ale w tym momencie zauważałem to i było to bardzo istotne. Teraz dzieliły nas zaledwie dwa centymetry. W tym momencie jedynym moim marzeniem było ją pocałować i jeśli w najbliższych sekundach nie odmówi, zrobię to.

______________________________________________________
(Rita)

Byliśmy tak blisko. Nie wiem dlaczego, ale chciałam tego. Chciałam go pocałować. Przecież to tylko mój przyjaciel. A może aż przyjaciel? Nie wiem co o tym myśleć. Nie powinnam tego robić, złamalibyśmy wtedy regulamin przyjaciela. Ale tak cholernie chciałam…
I nagle niespodziewany obrót akcji: Zadzwonił mój telefon.
- Cholera. – powiedziałam to na głos? To mało być tylko w myślach! Powoli odsunęłam się od niego i wymamrotałam ciche „przepraszam”, po czym odeszłam kawałek i odebrałam telefon. Izabelle. Chyba ją zabiję jak wrócę do domu.
- Halo? – powiedziałam lekko poddenerwowana.
- Witaaaaj! Jak tam na randeczce? – była tak podekscytowana, że gdyby stała teraz przede mną, to jak Boga kocham, przywaliłabym jej.
- Opowiem ci w domu. Nie dzwoń więcej. – przewróciłam oczami i zanim coś powiedziała rozłączyłam się. Kiedy odsunęłam telefon od ucha i odwróciłam się, zobaczyłam Adama wpatrującego się we mnie. Patrzył na mnie jak na jakieś bóstwo. Był blisko. Ale przez ten telefon rozproszyłam się trochę, więc powiedziałam ciche „chodźmy” i pociągnęłam Adama za rękę. Posłusznie szedł za mną, ale wydawało mi się, że jest jakiś obrażony.
- Jesteś zły? – spytałam nieśmiało.
- Nie, dlaczego? – po głosie słyszałam, że jest rozdrażniony. Myślałam, jak poprawić mu humor.
- Nie, nie ważne. To co…Idziemy do tego McDonalda czy chcesz wracać?
- Nie, co ty, idźmy. – Teraz wyraźnie się troszkę rozchmurzył. Chodziło mu o to, że przerwałam tamten moment? Co mam powiedzieć? „Przepraszam, ja też chciałam się z tobą całować”?! Nie jestem jakąś debilką.
Przez resztę drogi nic nie mówiliśmy. Kiedy staliśmy przed McDonaldem, Adam otworzył mi drzwi, przez co spojrzałam na niego z rozbawieniem.
- No co? – był jakiś taki…zawstydzony?
- Nie no, nic – zamilkłam na chwilę. – dżentelmenie. – puściłam mu oczko, a on szeroko się uśmiechnął.
- To co zamawiamy? – mówiąc to patrzył na tablice z cenami.
- Hmm. Ja tam biorę cheeseburgera, nie wiem jak ty. Kto płaci?
- No jasne, że ja – uśmiechnął się, jakby dumny z siebie. – Ja sobie wezmę…też cheeseburgera, a co, zaszalejmy!
Nie lubił sera. Dobrze o tym wiedziałam. Popatrzyłam na niego jak na głupiego.
- No dobra, wezmę hamburgera – przewrócił oczami. – Idź zająć miejsce, ja zamówię. Niezła kolejka jest.
Fakt. W kolejkach do kas stało jakoś po dziesięć osób. Poszłam w kąt i zajęłam mały stolik dla dwóch osób. Ten McDonald był duży, piętrowy, więc nawet z taką ilością klientów można było znaleźć jakiś stolik, wokół którego nikt nie siedzi. Wybrałam więc taki, żeby można było normalnie porozmawiać. Wyjrzałam przez okno. Było pięknie. Niebo było czarne, a na nim widniały srebrne gwiazdy. Padał siarczysty śnieg. W porę weszliśmy do restauracji, bo złapałby nas. Chodniki były w całości pokryte śniegiem. Zapatrzyłam się w ten obraz, rozmyślając nad wszystkim, tak, że nawet nie zauważyłam, kiedy przyszedł Adam.
- Halo, księżniczko – wiedział, że ten tekst zawsze zadziała. Nie lubiłam jak mnie tak nazywał. Spojrzałam na niego, a on od razu zaczął się śmiać, widząc moją zdenerwowaną minę.
- Wiesz, teraz się zastanawiam, że Izabelle była taka radosna jak ze mną rozmawiała. Przecież kiedy wychodziłam z domu była ledwo żywa. – tak, to było naprawdę dziwne.
- A wiesz co jej może być? – zapytał Adam.
- Zastanawiałam się, nawet w Internecie szukałam, ale tam piszą tylko o ciąży i innych badziewiach – kiedy powiedziałam o ciąży Adam nagle wzdrygnął się i jakby spoważniał. – O co ci chodzi…?
- Nie, nic, po prostu…Nie pomyślałaś, że ona może jest w ciąży?
Wybuchnęłam śmiechem. Co prawda, sypia z jakimiś tam chłoptasiami, ale w ciąży na pewno z nimi nie jest. Nie możliwe. Chroni się od tego jak tylko może.
- Nigdy.
- Ale czasem może być tak, że może coś nie wyjść, coś się nie udać. Po prostu nie musiała tego chcieć i mogła się od tego chronić jak tylko mogła, a nie miała na to wpływu.
Zamyśliłam się. A co jeśli ma rację?
- No nic, przekonamy się, ma niby pójść kiedyś tam do lekarza. Zmieńmy może temat.

Rozmawialiśmy na różne tematy przez godzinę, zajadając się przy tym. Dopiero po tym czasie zorientowaliśmy się, jak późna jest godzina. Zaczęliśmy się zbierać. W stronę kina, pod którym stał samochód, szliśmy jednak dwa razy wolniej niż wcześniej. Było pięknie i chociaż w oczy wiatr zawiewał nam śnieg, nie można było przegapić takiej okazji do spaceru. W pewnej chwili Adam stanął przede mną, tak, że nie mogłam iść dalej. Popatrzyłam w jego oczy i poczułam coś. W moim sercu poczułam…miłość? Wydaje mi się, że to była miłość. Pierwszy raz poczułam prawdziwą miłość do niego. Bez zastanowienia stanęłam na palcach i dotknęłam jego ust swoimi. Na początku chyba nie zaczaił, co się dzieje, ale już po chwili objął mnie w pasie i zaczął całować mnie mocnej.

_______________________________________

No hej.
Sorry że tak długo musieliście czekać, ale nie było pod poprzednim komentarzy (swoją drogą dalej nie ma) i nie miałam motywacji, jednak postanowiłam dodać ten rozdział.
Mam nadzieję, że tym razem jednak nie zawiedziecie i mnie trochę zmotywujecie, to rozdział dodam jakoś na tygodniu.
To do następnego! ♥

sobota, 24 stycznia 2015

Rozdział 3: Inna niż zazwyczaj

Po kilkunastu minutach usłyszałem klucz przekręcany w drzwiach i po chwili zobaczyłem Ritę. Nie wyglądała ona na zmęczoną czy spoconą. Była taka jak zawsze – piękna i na luzie.
- Jeeeesteeem! – wydłużyła, śmiejąc się przy tym.
- Wiiiiiidzęęęę. – zaśmiałem się, naśladując ją.
- Robisz to specjalnie! – udawała obrażoną, zakładając ręce na piersiach i skrzywiając się. Nawet robiąc taką minę była przepiękna.
- Ale co? – uniosłem brew.
-Martinez, czy ty się ze mną droczysz?
- Oczywiście, Montez. – puściłem jej oczko i wstałem, udając się do sieni. Zacząłem wiązać buty, więc Rita zmierzyła mnie zdziwionym wzrokiem.
- Co ty robisz? Gdzie się wybierasz? Nie zostaniesz? – powiedziała szybko, a ja uśmiechnąłem się pod nosem.
- Zadajesz za dużo pytań. Idę na chatę, przecież i tak już zbyt długo u was siedzę, jest po ósmej. Narcia. - cmoknąłem do niej z większej odeległości i przez chwilę nawet wydawało mi się, że się tak nieśmiało uśmiechnęła. Cholerne złudzenia.
_____________________
(Rita)
Kiedy wyszedł, zdałam sobie sprawę z tego, że spodobało mi się, kiedy tak do mnie cmoknął. To wyglądało na takie zalotne, chociaż wiem, że to był tylko przyjacielski gest. Chwilę zajęło mi otrząśniecie się i powiedzenie sobie „Weź się w garść, kobieto!” zanim weszłam do kuchni.
Panował tam totalny chaos. Nie wiedziałam, że jedna, mała, chudziutka istotka może tak nabałaganić w godzinę, bo, nie oszukujmy się, Iz nie wstała wcześniej niż godzinę temu. Na podłodze była wylana woda, kipiała zupa, którą od razu pobiegłam wyłączyć, lodówka zaczęła wydawać charakterystyczny dźwięk, ponieważ za długo była otwarta, dwie kromki chleba leżały na podłodze, sok był przewrócony i znów gdyby nie ja, zawartość kartonu znalazłaby się na podłodze. I gdzie teraz, do jasnej ciasnej, przebywa Izabelle?!
Po pięciu minutach weszła do kuchni, kompletnie nie zainteresowana, co się w niej dzieje. Nie wyglądała tak jak zazwyczaj; oczy miała przymknięte i nie wyrażała kompletnej chęci do życia. Była zgarbiona i włosy miała potargane. Jednym słowem wyglądała, jakby nie spała ze trzy dni.
- Co ci się stało? I co, do cholery, tutaj się dzieje?! – wykrzyczałam, wskazując na kuchnię. W odpowiedzi zobaczyłam tylko machnięcie ręką, co wkurzyło mnie jeszcze bardziej.
- Rita, rzygałam, ciągle, przez dziesięć minut, więc daj, proszę, choć chwilę odpoczynku. – słysząc jej słowa moja twarz momentalnie złagodniała i zdziwiłam się. Dlaczego wymiotowała?
- Dlaczego wymiotowałaś? – powtórzyłam na głos pytanie zadane w myślach i spojrzałam na nią wyczekująco, ale ona wzruszyła tylko ramionami.
- Nie wiem – odezwała się po dłuższej chwili. – Naprawdę nie wiem.
Zdziwiło mnie to wszystko. Przez chwilę jeszcze wpatrywałam się bezczynnie w Izabelle, która trzymała twarz w dłoniach, ale po kilku sekundach odwróciłam się w stronę kuchenki i zaczęłam to wszystko ogarniać.
Zajęło mi to niecałe dziesięć minut. Kiedy skończyłam tę całą robotę, Iz nadal siedziała nieruchomo. Było mi jej szkoda, żal, ale nie wiedziałam, co jej powiedzieć. Przecież nie wiedziałam, od czego było jej niedobrze, więc co miałam na to poradzić? Poczochrałam tylko jej włosy i powolnym krokiem udałam się do swojego pokoju. Odwróciłam się jeszcze na nią.
Zero reakcji.
Zrezygnowana zamknęłam drzwi i położyłam się na łóżko. Złapałam do ręki swój telefon i od razu wyszukałam w kontaktach „Da”. Uwielbiałam tak pieszczotliwie nazywać Adama. Wybrałam numer, przez chwilę zastanawiając się, czy przypadkiem nie jestem zbyt nachalna. Zanim zdążyłam to przemyśleć i ewentualnie rozłączyć się, on odebrał po pierwszym sygnale.
- Co tam? – powiedział, jak zawsze wesoły.
- Okej – oznajmiłam, chociaż od razu wiedziałam, że wyczytał z moich słów, że coś jest nie w porządku.
- Co jest? Coś się stało? – powiedział wyraźnie zatroskany.
- Oj, bo Iz…- zawahałam się. – Iz jest niedobrze i wymiotuje. Od dziesięciu minut siedzi na stołku barowym w kuchni nieruchomo z twarzą w dłoniach. Nigdy nie widziałam jej w takim stanie.
- Kurde, nie wiem co powiedzieć…Nie wiem, co to może być. Może niech pójdzie do lekarza rodzinnego?
- Znasz ją. Przecież wiesz, tak samo jak ja, że nawet jakby była w stanie umierającym, to nie poszłaby do lekarza – zaśmiałam się pod nosem. – Poza tym, mam szczerą nadzieję, że do jutra jej przejdzie.
- Fajnie by było. A u ciebie co?
- Wiesz, widzieliśmy się jakieś dwadzieścia minut temu, od tego czasu nic się nie zmieniło – zaśmiałam się lekko i dopiero teraz zauważyłam, że chociaż minęło tak niewiele czasu, już się za nim stęskniłam. To trochę dziwne.
- Wiesz, zawsze coś się może wydarzyć – wyczułam, jak się uśmiecha i przewróciłam oczami. – To co? Wypadzik do kina dziś wieczorkiem, hmm?
- Że co? Skąd takie pomysły, Martinez? – zaśmiałam się zaskoczona.
- Stąd, że grają fajowski film, a ja chcę gdzieś wyjść, najlepiej z moją bi ef ef – wyraźnie zaakcentował te trzy literki, na co zaśmiałam się. Znowu. Chyba za dużo się śmieję. – Więc? Jak będzie?
- Tylko ty i ja? – powiedziałam  z udawanym romantyzmem.
- Tylko ty i ja. – wyczułam dziwną nutkę powagi w tych słowach, ale szybko odciągnęłam od tego uwagę i umówiłam się z nim na dokładną godzinę.
__________________________
(Adam)
Rozłączyłem się, siedząc w barze. Poprosiłem o szklankę wody. Chciałem się napić czegoś mocniejszego, ale skoro się już umówiłem, nie będę pił. Dostałem zamówienie w błyskawicznym tempie. Wypiłem zawartość szklanki i zerknąłem na wiadomości w swoim telefonie. Jedna wiadomość od Davida: „Stary, słyszałem, że wybieracie się do kina. Szczęścia, powodzenia!”. Zaśmiałem się widząc tę wiadomość. Napisałem: „A skąd masz takie informacje? Dzięki, dzięki :D”. Dostałem tylko odpowiedź: „Sorry, muszę spadać. Spotkajmy się jakoś niedługo. Nara, bro.”. Nie odpisywałem już, tylko wyszedłem z wiadomości. Przelotnie zerknąłem na moją tapetę. Byłem tam ja z moją ukochaną przyjaciółką. Tak wiele bym dał, żeby kiedyś mógł zabrać słowo „przyjaciółka”, a zostawić tylko „ukochana”. Jakby to pięknie brzmiało. Często wyobrażałem sobie nas razem, lub jej nazwisko w połączeniu z moim. Rita Martinez. Tak w ogóle, to nie wiem, czy zauważyła, że ostatnie słowa do słuchawki wypowiedziałem poważnie.
Śmiertelnie poważnie.
Przypomniałem sobie o biletach. Wszedłem na stronę kina i zamówiłem miejsca w ostatnim rzędzie. Bardzo mało osób szło na ten film, miejsc zajętych nie było więcej niż dziesięć, w tym wszystkie przy samym ekranie. Był to horror „Milczenie owiec”. Wiedziałem, że nie będę musiał jej przytulać ani nic, bo tak naprawdę pewnie ja bałem się bardziej od niej. Ale wolałem ją zabrać na horror, którym wykaże przynajmniej trochę zainteresowania, niż na jakiś romantyzm, na którym tylko zaśnie.
Nie zauważyłem nawet, że już 10.13. Wyszedłem z baru i wybrałem się do domu. Miałem zamiar spędzić spokojnie dzień, oglądając telewizję, czatując, przeglądając Internet czy jedząc. Kiedy tak relaksowałem się już od sześciu godzin, wreszcie doszło do mnie, że jest już po piętnastej. Do kina umówieni byliśmy na 18.00. Były jeszcze trzy godziny, ale miałem jeszcze trochę do roboty. Jak baba, przez godzinę wybierałem strój. Po prostu zastanawiałem się, co najbardziej spodoba się Ricie. Na początku z szafy wyjąłem bluzę i dżinsy, ale doszedłem do wniosku, że włożę czarny T-shirt, a na to rozpiętą koszulę w czarno-czerwoną kratę z podwiniętymi rękawami. Do tego najnowsze dżinsy i buty sportowe. Nim się obejrzałem, była już 16:30. Zacząłem się powoli zbierać – ubranie się, ułożenie włosów i umycie zębów zajęło mi czas do 17.00. Postanowiłem zacząć już wychodzić, ponieważ miałem zamiar skoczyć jeszcze do kwiaciarni. Tak, wiem, to miał być przyjacielski wypad, a nie randka, ale pomyślałem, że kupienie jej ulubionych żółtych tulipanów nie będzie złym pomysłem. Kiedy dotarłem na miejsce, kupiłem bukiet dziesięciu takich kwiatów i skierowałem się pod apartament przyjaciółki. Zajechałem tam o 17.19. Poszedłem na piętro dziewiąte i zapukałem do drzwi numer 11. Otworzyła mi Ona. Ubrana była w rurki, w podobnym odcieniu do moich. Założyła do tego koszulkę na ramiączkach. Miała na sobie także skarpetki, ale butów nie zauważyłem. Kwiaty ciągle trzymałem za sobą.
- Cześć, daj mi pięć minutek! – krzyknęła oddalając się po buty i koszulę, Z czego widziałem, nawet na mnie nie spojrzała. Tak jak powiedziała, wróciła po pięciu minutach. Kiedy na mnie wreszcie spojrzała, zaśmialiśmy się. Miała na sobie bardzo podobną koszulę do mojej i buty sportowe, tak jak ja.
- To może ja zmienię tą koszulę – już chciała się odwrócić, żeby pójść do pokoju, ale zatrzymałam ją, łapiąc ją za rękę. Momentalnie zastygła w bezruchu, ale po chwili wróciła do normalnego stanu. Zastanawiałem się, o co jej chodziło.
- Nie – powiedziałem trochę za ostro – Jest dobrze. – mój ton głosu złagodniał, kiedy wyczułem, że trochę się spięła.
- Okej – rzuciła sucho – Idziemy? – uśmiechnęła się trochę niepewnie.
- Jasne. I przepraszam. Nie chciałem tak na ciebie naskoczyć – kiedy zauważyłem, że się uśmiechnęła, powtórzyłem jej gest. Po chwili poczułem, że mam mokrą dłoń, i wtedy przypomniałem sobie o kwiatach. – To dla ciebie, słońce. – puściłem jej oczko, wyciągając zza pleców kwiaty. Ach, jaką miała wtedy zdziwioną minę.
- To – zacięła się – To dla mnie?
- Tak, to dla ciebie – zaśmiałem się, próbując rozładować jej zdenerwowanie. Skutecznie.
- Dziękuję. Bardzo dziękuję. To moje ulubione – uśmiechnęła się promiennie, zaglądając mi głęboko w oczy.
- Wiem – szepnąłem jej na ucho i momentalnie poczułem, że znów się spięła. Co się dziś z nią dzieje? To nie ta sama, wyluzowana i nie przejmująca się niczym Rita, którą poznałem jako dziecko. – To co, idziemy?

- Tak, oczywiście. – teraz już pewnie chwyciła dłoń, którą do niej wyciągnąłem i zaczęliśmy schodzić po schodach w kierunku mojego samochodu.

______________________________________________________

Witam witam, jak się podoba? Mi jakoś nie za bardzo, no ale opinię zostawiam wam :D 
Sooł, do następnego misie :*

poniedziałek, 19 stycznia 2015

Rozdział 2: "Złudne gesty"

(Rita)
Kiedy rano obudziłam się, nie otwierając oczu poczułam, jak słońce czule muskało moją twarz. Uczucie to sprawiło, że nie chciałam podnosić się z łóżka, ani nawet podnieść powieki. Po kilku minutach uznałam, że jednak trzeba wstać, bo budzik pewnie dawno już dzwonił, a ja sprzecznie z obietnicą nie wybrałam się na bieganie. Jednak kiedy otworzyłam oczy, elektroniczny zegarek na szafce nocnej wskazywał godzinę 5:35. Zdziwiłam się, ale zważając na to, że i tak już nie zasnę, wstałam i udałam się do kuchni w celu zrobienia współlokatorce, sobie oraz przyjacielowi kawy. Spokojnymi ruchami przygotowywałam trzy kawy. Byłam bardzo dokładna w tym, co robiłam. Kiedy sypałam drugą łyżeczkę cukru do kawy przyjaciela, omal jej nie wylałam, ponieważ ktoś nagle przytulił mnie od tyłu. Czyjeś ręce oplątywały moją talię, spotykając się na moim brzuchu. Poczułam ciarki w dole kręgosłupa. Po chwili poczułam czyjąś głowę na swoim ramieniu. Nie mogłam sama przed sobą ukryć, że to on – mój najlepszy przyjaciel.
- Da, po co się tak wcześnie zerwałeś z łóżka, hmm? – powiedziałam  z uśmiechem na ustach, czując woń perfum przyjaciela i jego gorący oddech na szyi.
- Nie mogłem spać, w dodatku ty musiałaś mnie obudzić tym swoim robieniem kawy. – udawał obrażonego, ale choć stał za mną, wiedziałam, że ciągle się uśmiecha.
Wyswobodziłam się z jego uścisku z niemałym trudem, odwróciłam się i pocałowałam Adama w policzek. Na jego ustach od razu pojawił się promienny uśmiech, ukazujący dwa rządki białych zębów i dołeczki na twarzy. Położyłam palec w jednym z dołeczków i zaśmiałam się. Często tak robiłam.
- Idź skarbie, postaw to na stole – podałam mu talerzyk z ciasteczkami i cukiernicę. – Tylko nie zeżryj po drodze! – uśmiechnęłam się, niby żartując.
- A jak już zjadłem dwa, to co? Zabijesz mnie? – krzyknął Adam z pokoju dziennego.
- Tak, zabiję cię. Jak psa, a może i gorzej – zaczęłam się śmiać, ale po chwili przypomniałam sobie, że przyjaciółka jeszcze śpi. – I na przyszłość, przycisz się trochę! – wykrzyczałam półszeptem.
Martinez wszedł do kuchni, zabierając swoją kawę i opierając się o blat kuchenny. Pił ją, co prawda wrzącą, ale on taką uwielbiał. Podziwiałam go za to. Zawsze musiałam odczekać około dziesięć minut od zaparzenia kawy czy herbaty, żeby ostygła. Czasem wydawało mi się, że Adam mógłby nawet pić z czajnika dopiero zdjętego z ognia.
Spojrzałam na zegarek powieszony w kuchni nad stołem. 5:50.
- Idę się przebrać i lecę biegać. Wracam za dwie godziny. – po wypowiedzeniu tych słów poszłam do pokoju po ubrania, a następnie do łazienki. Tam odświeżyłam się, ogarnęłam i ubrałam. Po ośmiu minutach stałam przy drzwiach i wkładałam swoje ulubione buty do biegania.
__________________________
(Adam)
Przyglądałem się, jak wkłada buty, oparty o framugę drzwi. Uwielbiałem ją, kochałem każdy jej ruch, gest, oddech. Tego ranka uświadomiłem to sobie po raz kolejny w swoim życiu, jednak nigdy jej o tym nie powiedziałem. Nie teraz, nie zaraz, nie w najbliższym roku. Nie mogę jej powiedzieć. To mogłoby popsuć nasze relacje, zniszczyć przyjaźń, przekreślić nas na zawsze. Doskonale o tym wiedziałem i dlatego wolałem pozostać w milczeniu, choć z drugiej strony zżerało mnie to od środka i chciałem, żeby wiedziała. Byłem pełen nadziei, że może ona to odwzajemnia, chociaż z każdym jej przyjacielskim gestem nadzieja ta przygasała. Chciałem móc całować ją, ale nie w policzek, to znaczy tak też, ale chciałem żeby nasze pocałunki nie były pełne przyjaźni, ale miłości, głębokiej, nieznanej jej dotąd miłości. Zawsze, gdy na nią patrzyłem wyobrażałem sobie, jak całuję ją na powitanie, jak całuję ją na pożegnanie. Gdybym powiedział jej to ostatnie zdanie, które przed chwilą padło, ona zapewne uznałaby to za przyjacielski gest. Od razu próbowałaby uświadomić mi, że przecież tak jest, że przecież pocałunek w policzek to dla nas codzienność. A mi nie o takie pocałunki, nie o taką miłość chodziło.
- No, to 5:59. Zacznę biegać o punkt szóstej. Narcia! – cmoknęła do mnie z odległości trzech metrów, a ja nadal nie mogłem nadziwić się, jak ona to robi, jaka jest piękna i cudowna. Jak to się dzieje, że tak łatwo mnie onieśmiela?
Powróciłem do kuchni. Dopiłem resztkę kawy i postanowiłem, że może będę się zbierać, żeby nie robić niepotrzebnego tłoku. Ale przecież powiedziała do mnie, za ile wraca. Gdyby spodziewała się, że mnie już wtedy tu nie będzie, nie powiedziałaby mi tego…Po kilku minutach napisałem do niej SMS o następującej treści: „Nie chcę przeszkadzać w bieganiu, ale…Mam u Was zostać? Czy może zbierać się do siebie…?”. Rozmyślałem, czy wysłać, ale doszedłem do wniosku, że co mi szkodzi, więc nacisnąłem przycisk potwierdzenia i odłożyłem telefon na blat. W ekspresowym tempie dostałem odpowiedz. „Ale przeszkadzasz, przez Ciebie wpadnę na drzewo :D Zostań ile chcesz J”. Ucieszyłem się na widok tej wiadomości. Poszedłem do jej pokoju i siadłem na jej łóżku. Pościel pachniała jej perfumami, jej dezodorantem, jej balsamem do ciała, jej żelem pod prysznic i jej szamponem w jednym. Po prostu – cały pokój pachniał nią. Zaciągnąłem się tym zapachem jak narkotykiem, ciesząc się z niego, a smucąc jednocześnie, że nie mogę czuć tego zapachu na co dzień w swojej sypialni. Chciałbym, żeby ten zapach roznosił się najlepiej po całym domu, wypełniając każdy, najbardziej samotny zakamarek. Położyłem się na łóżku Rity. Rozmyślałem nad wszystkim, od plamki na suficie po sens życia. Zeszło mi na tym z pół godziny, następne pół na SMS-y z dwójką kolegów, a o 7.04 przebudziła się Izabelle, która od razu poszła za ostrym zapachem moich perfum do pokoju Rity.
- A ty co? Piszesz z dziewczyną? – puściła do mnie oczko.
- Dobrze wiesz, że nie mam dziewczyny – westchnąłem i opuściłem głowę na pachnącą poduszkę, kontynuując pisanie SMS-a.
- A mógłbyś mieć. Wiesz ile dziewczyn szaleje za tobą? To jest coś w tym stylu – wyprostowała się i zrobiła pozę, przykładając dłoń do czoła i udając zdesperowaną – O, Jezu! Jaki ten chłopak po drugiej stronie ulicy jest przystojny! Och, Boże, Boże…Pamiętasz, kiedyś nawet widzieliśmy taką dziewczynę na ulicy. To było dziwne…Ale nie ważne. Przemyśl to, możesz mieć każdą! – mówiąc ostatnie zdanie przysiadła na łóżku, na którym leżałem. Popatrzyła na mnie wielkimi, niebiesko-zielonymi oczami i czekała na odpowiedź.
- Wiem, ile dziewczyn szaleje za mną, ale to jakieś zwykłe dziewczyny, których nie znam. Nie kobiety, które znasz całe życie i w których kochasz się do nieprzytomności.
- Czekaj, czekaj… - Iz włączyła tok myślenia i po chwili olśniło ją. – Wiem! Wiem! Przecież całe życie znasz Ritę! To na nią tak patrzysz! To ona stanowi nieodłączny element twojego ży…
- Csiii, nic nie mów więcej – przerwałem jej w pół słowa, przykładając jej palec do ust. – Przynajmniej Ricie nic nie mów.
- Ale, ale, ona musi wiedzieć!
- Nie! Nie musi! Wręcz nie może! Słuchaj, po pierwsze muszę jej powiedzieć to ja sam. Po drugie – liczyłem na palcach – Jeszcze nie teraz.
Izabelle westchnęła głęboko. Każdy wiedział, jak bardzo lubi plotkować i nie może wytrzymać, chowając w sobie tajemnicę i nikomu jej nie wyjawiając. Rita i ja jednak ufaliśmy jej, bo względem przyjaciół zawsze była „grzeczna”.
- Masz w kuchni zimną kawę – uśmiechnąłem się lekko.
Izabelle spojrzała na mnie podejrzliwie. Wytłumaczyłem jej, że Rita rano poszła biegać i robiła kawę wszystkim, nawet przyjaciółce, która do rannych ptaszków nie należy. Iz zaśmiała się i poszła zrobić sobie nową kawę, świeżą i gorącą. W tym czasie przeglądałem Facebook, Twitter oraz czatowałem z Davidem Montezem. Temat zszedł trochę na Ritę.
@DMontez: Jak tam z moją siostrą?
@AMartinez: O co ci chodzi? W jakim sensie?
@DMontez: Próbujesz coś z nią? Czy nadal najlepsi przyjaciele?
@AMartinez: Stary, ona mnie nie zechce. Wszystkie gesty z jej strony są przyjacielskie.
@DMontez: Nie byłbym tego taki pewien. Jej zachowanie często jest złudne.

Sekundę po dojściu wiadomości do mnie, David zmienił status na „Niedostępny”. Bardzo mnie to zdziwiło i zacząłem rozmyślać nad słowami przyjaciela.

wtorek, 13 stycznia 2015

Rozdział 1: "Przeprowadzka"

(Rita POV)
- Rita! Rita! – krzyczał cieniutki, słodki głosik.
- Nacio, zaczekaj, Rita rozmawia przez telefon. – uspokoił malca gruby, poważny głos.
Wygramoliłam się z domu, ciągnąc za sobą dwie walizki. Cały mój dotychczasowy „dorobek”, jeśli dorobkiem można nazwać rzeczy zakupione przez rodziców i ciotki, znajdował się w tych torbach zasuwanych na srebrny zamek.
- Tak, będę u ciebie za godzinę, Iz. Wszystko już mam gotowe, wychodzę z domu – powiedziałam ucieszona. Wyprowadzałam się z domu, zaczynałam swoje własne, nowe życie, oddalone od rodziny, którą co prawda kochałam, ale musiałam w końcu zająć się swoimi sprawami. – Jestem taka szczęśliwa! Muszę kończyć, Nacio chce się pożegnać setny raz – wywróciłam oczami, chociaż uśmiechnęłam się z myślą o czteroletnim bracie. Rozłączyłam się. – Chodź braciszku! – ucałowałam go, wyprzytulałam, przybiłam piątkę, pomachałam do reszty rodziny i wsiadłam do samochodu, który także miałam swój. Ostrzegłam już tatę, że to ostatnie rzeczy, które mi kupił. Muszę dbać teraz sama o siebie.
W drodze do nowego domu słuchałam ulubionych płyt z hiszpańską muzyką. Chociaż lubiłam bardzo brytyjskie i amerykańskie utwory, piosenki w ojczystym języku były moimi ulubionymi.
Po upływie 52 minut podjechałam pod niewielki blok – apartamentowiec, w którym miałam zamieszkać lada chwila z przyjaciółką. Ona już tam była, czekała na współlokatorkę. Nie rozpakowywała jeszcze rzeczy, chciała żebyśmy zrobiły to razem.
Wbiegłam po schodach, wręcz niedosłyszalnie, ponieważ na ten dzień założyłam ulubione buty Nike. Kiedy znalazłam się na dziewiątym piętrze przy mieszkaniu numer 11, znalazłam w zabałaganionej kieszeni klucze i bezsensownie włożyłam je do zamka. Przecież w środku już czekała na mnie Izabelle, która nigdy nie zamyka drzwi na klucz. Otworzyłam więc drzwi i od razu zaczęłam rozglądać się po mieszkaniu. W kuchni zastałam siedzącą na krześle, roześmianą Iz, która już zapewne sto razy w ciągu kilku minut zdążyła rozejrzeć się po umeblowanym już mieszkaniu. Mój ojciec bardzo się postarał.
- Co tu mówić…Jest cudnie! – dwa ostatnie słowa Izabelle wręcz wykrzyczała. Przytuliłyśmy się i w duchu bardzo cieszyłyśmy się wspólnym mieszkaniem. W pojedynkę zawsze gdzieś w kącie czai się samotność, lęk. W dwie osoby nie odczuwa się tego. Zawsze jest z kim porozmawiać i nie może się stać nic złego.
Po rozmowie na temat „jakie cudowne to mieszkanie”, zaczęłyśmy rozpakowywanie i układanie ubrań, pamiątek, biżuterii, akcesoria domowych i wszystkich potrzebnych jak i niepotrzebnych gratów, które mieściłyśmy w swoich pokojach dotychczas w rodzinnym domu, które kupiłyśmy specjalnie do nowego domu lub które dostałyśmy od znajomych czy rodziny. Po ułożeniu wszystkiego na swoje nowe miejsca, zorientowanie się gdzie co się znajduje i jak się wszystko w tym domu robi, zadzwoniłam do swojego najlepszego przyjaciela.
- Halo? – odezwał się miękki głos w słuchawce.
- Cześć Da! – roześmiałam się. – Wpadniesz do naszego nowego mieszkanka? Mojego i Izabelle?
- Cześć kochana! – odezwał się chłopak. – No jasne, jak mógłbym zapomnieć, aby to zrobić? Wystarczy, że otworzysz drzwi.
- Hmm? – zastanawiałam się, o co mu chodzi, ale bezwiednie podeszłam do drzwi i otworzyłam je. Kiedy zobaczyłam tam swojego przyjaciela krzyczącego „niespodzianka”, odskoczyłam, złapałam się za serce i zaczęłam się śmiać. – Martinez, czy ty chcesz mnie zabić do cholery?
- Bywają takie momenty – zaśmiał się i ucałował mój policzek. – Jak przygotowanka domu?
- Wszystko już zrobione: ubrania wypakowane, biżuteria wypakowana, pościel wypakowana – wyliczałam na palcach – akcesoria kuchenne typu garnki wypakowane, akcesoria typu lampy wypakowane – chciałam wyliczać dalej, ale on złapał moją rękę i pociągnął w dół, śmiejąc się.
- Wystarczy, już, sam mogę zobaczyć co tam wypakowałaś – puścił mi oczko, śmiejąc się, jak to on; ja nazywałam to debilnym śmiechem.
Adam wszedł do przedpokoju, z którego miał widok na salon i kuchnię. Patrząc na świetnie urządzone wnętrza, pięknie obmalowane ściany, drewniane meble, wszystko cudnie poukładane i ślicznie ustawione, nie mógł wyjść z podziwu.
- Fiu, fiu, nieźle się urządziłyście dziewczynki. – podrzucił swoje kluczyki od samochodu do góry i złapał.
- Chcesz kawy? – wydarła się Izabelle z kuchni. Po chwili przybiegła trzymając ekspres do kawy w ręce. – Z nowiutkiego ekspresu? – uśmiechnęła się szczęśliwa.
- Dzięki, ale piłem w domu. – puścił jej oczko.
Izabelle ponownie weszła do kuchni. Miała zamiar zrobić kawę sobie i swojej przyjaciółce. W tym czasie Adam i ja zostaliśmy sami w pokoju.
- Jak tam, podjarana nowym mieszkaniem? – uśmiechnął się szczerze i bezwiednie zatrzepotał długimi rzęsami.
- No jasne, ale chyba nie aż tak bardzo jak moja zwariowana przyjaciółka. – zaśmiałam się z myślą o histerycznej radości Iz.
Martinez uwielbiał, kiedy Montez się śmiała. Widział wtedy dwa białe rządki jej zębów, roześmiane oczy i całą szczęśliwą twarz. Kochał ją jak rodzoną siostrę, chociaż czasem zastanawiał się, co do niej naprawdę czuje.
Adam wyciągnął do mnie ręce w geście przytulenia. Odwzajemniłam to, uśmiechając się. Uwielbiałam go, kochałam. Byłam pewna co do uczucia do niego – był dla mnie jak starszy o rok brat. On wiedział, jakie są moje uczucia co do niego. Często było mu dziwnie z tego powodu, sam nie wiedział, dlaczego. Nigdy nie miałam chłopaka, więc nigdy nie widział jak się całuję, ale kiedy zobaczył mnie na randce (co prawda jedynej, która nie wypaliła, ale jednak na randce) z kolesiem ze szkoły, coś dziwnego widziałam w jego oczach.
- Rita, mogę zostać u was na noc?
- Jasne, zawsze możesz. – znów promiennie się uśmiechnęłam. Od maleńkiego słynęłam z tego, że nie przestawałam się uśmiechać. Wtedy nieznajomi postrzegali mnie za grzeczną dziewczynkę, którą nigdy prawdę mówiąc nie byłam.
Adam ucałował mój policzek w geście podziękowania.
- A co to się robi, jak ja zniknę na chwilę? No na pięć minut was zostawić samych, i już dzieją się najróżniejsze rzeczy. – powiedziała Iz w żartach, wychodząc z kuchni.
Popatrzyliśmy tylko na siebie ze śmiechem. Izabelle i ja zaczęłyśmy pić kawę, a Martinez przyglądać nam się z zainteresowaniem.
- No co?! – wypaliłam po dłuższej chwili, zauważając, że przyjaciel ciągle się na mnie patrzy. – Co ty ode mnie chcesz?! Mam coś na ubraniu, twarzy, czy co?!
- Spokojnie, tylko się spojrzałem – zaczął się śmiać, rozładowując tym atmosferę. Nie pierwszy raz darłam się na niego, a on zawsze odpowiadał mi śmiechem.
Spojrzałam na zegarek. 23.04. Zdecydowanie za późno, żeby jutro rano wstać o 6.00. Czekało mnie poranne bieganie. Chociaż nie lubiłam rano wstawać, to kiedy szłam biegać, wyjątkowo byłam do tego chętna. Teraz biegałam już co drugi dzień, który wypadał jutro.
- Skarby, idę spać. Dobranoc. – ostatnie słowo wypowiedziałam ziewając już i zaczęłam zmierzać w stronę swojego pokoju, ale zatrzymał mnie głos.
- A ja gdzie mam spać? – odezwał się błagalnym głosem Adam, spoglądając to na mnie, to na Izabelle.

- Na kanapie! – wydarłam się z sypialni, a z tonu moich słów można było wyczytać, że się uśmiecham. Położyłam się spać, nie przejmując się kompletnie niczym i zasnęłam.

______________________________

Witam w pierwszym rozdziale :D Jest na razie nudno, wiem, póki co nie ma nikogo z 1D, ale spokojnie, niedługo się rozkręci, a wątkiem przewodnim będzie wątek kryminalny ;d póki co zapraszam do komentowania, bo bardzo mnie to motywuje. Dla wyjaśnienia - 1 rozdział jest tak długo dodany po prologu, bo kiedy napisałam prolog nikt tego nie czytał, nie komentował i straciłam motywację ;/ ale teraz zaczynam i mam nadzieję że mi pomożecie.

DLA CIEBIE TO NAWET PARĘ SEKUND - DLA MNIE OGROOOMNA MOTYWACJA <3

Miłego dnia ;x