sobota, 24 stycznia 2015

Rozdział 3: Inna niż zazwyczaj

Po kilkunastu minutach usłyszałem klucz przekręcany w drzwiach i po chwili zobaczyłem Ritę. Nie wyglądała ona na zmęczoną czy spoconą. Była taka jak zawsze – piękna i na luzie.
- Jeeeesteeem! – wydłużyła, śmiejąc się przy tym.
- Wiiiiiidzęęęę. – zaśmiałem się, naśladując ją.
- Robisz to specjalnie! – udawała obrażoną, zakładając ręce na piersiach i skrzywiając się. Nawet robiąc taką minę była przepiękna.
- Ale co? – uniosłem brew.
-Martinez, czy ty się ze mną droczysz?
- Oczywiście, Montez. – puściłem jej oczko i wstałem, udając się do sieni. Zacząłem wiązać buty, więc Rita zmierzyła mnie zdziwionym wzrokiem.
- Co ty robisz? Gdzie się wybierasz? Nie zostaniesz? – powiedziała szybko, a ja uśmiechnąłem się pod nosem.
- Zadajesz za dużo pytań. Idę na chatę, przecież i tak już zbyt długo u was siedzę, jest po ósmej. Narcia. - cmoknąłem do niej z większej odeległości i przez chwilę nawet wydawało mi się, że się tak nieśmiało uśmiechnęła. Cholerne złudzenia.
_____________________
(Rita)
Kiedy wyszedł, zdałam sobie sprawę z tego, że spodobało mi się, kiedy tak do mnie cmoknął. To wyglądało na takie zalotne, chociaż wiem, że to był tylko przyjacielski gest. Chwilę zajęło mi otrząśniecie się i powiedzenie sobie „Weź się w garść, kobieto!” zanim weszłam do kuchni.
Panował tam totalny chaos. Nie wiedziałam, że jedna, mała, chudziutka istotka może tak nabałaganić w godzinę, bo, nie oszukujmy się, Iz nie wstała wcześniej niż godzinę temu. Na podłodze była wylana woda, kipiała zupa, którą od razu pobiegłam wyłączyć, lodówka zaczęła wydawać charakterystyczny dźwięk, ponieważ za długo była otwarta, dwie kromki chleba leżały na podłodze, sok był przewrócony i znów gdyby nie ja, zawartość kartonu znalazłaby się na podłodze. I gdzie teraz, do jasnej ciasnej, przebywa Izabelle?!
Po pięciu minutach weszła do kuchni, kompletnie nie zainteresowana, co się w niej dzieje. Nie wyglądała tak jak zazwyczaj; oczy miała przymknięte i nie wyrażała kompletnej chęci do życia. Była zgarbiona i włosy miała potargane. Jednym słowem wyglądała, jakby nie spała ze trzy dni.
- Co ci się stało? I co, do cholery, tutaj się dzieje?! – wykrzyczałam, wskazując na kuchnię. W odpowiedzi zobaczyłam tylko machnięcie ręką, co wkurzyło mnie jeszcze bardziej.
- Rita, rzygałam, ciągle, przez dziesięć minut, więc daj, proszę, choć chwilę odpoczynku. – słysząc jej słowa moja twarz momentalnie złagodniała i zdziwiłam się. Dlaczego wymiotowała?
- Dlaczego wymiotowałaś? – powtórzyłam na głos pytanie zadane w myślach i spojrzałam na nią wyczekująco, ale ona wzruszyła tylko ramionami.
- Nie wiem – odezwała się po dłuższej chwili. – Naprawdę nie wiem.
Zdziwiło mnie to wszystko. Przez chwilę jeszcze wpatrywałam się bezczynnie w Izabelle, która trzymała twarz w dłoniach, ale po kilku sekundach odwróciłam się w stronę kuchenki i zaczęłam to wszystko ogarniać.
Zajęło mi to niecałe dziesięć minut. Kiedy skończyłam tę całą robotę, Iz nadal siedziała nieruchomo. Było mi jej szkoda, żal, ale nie wiedziałam, co jej powiedzieć. Przecież nie wiedziałam, od czego było jej niedobrze, więc co miałam na to poradzić? Poczochrałam tylko jej włosy i powolnym krokiem udałam się do swojego pokoju. Odwróciłam się jeszcze na nią.
Zero reakcji.
Zrezygnowana zamknęłam drzwi i położyłam się na łóżko. Złapałam do ręki swój telefon i od razu wyszukałam w kontaktach „Da”. Uwielbiałam tak pieszczotliwie nazywać Adama. Wybrałam numer, przez chwilę zastanawiając się, czy przypadkiem nie jestem zbyt nachalna. Zanim zdążyłam to przemyśleć i ewentualnie rozłączyć się, on odebrał po pierwszym sygnale.
- Co tam? – powiedział, jak zawsze wesoły.
- Okej – oznajmiłam, chociaż od razu wiedziałam, że wyczytał z moich słów, że coś jest nie w porządku.
- Co jest? Coś się stało? – powiedział wyraźnie zatroskany.
- Oj, bo Iz…- zawahałam się. – Iz jest niedobrze i wymiotuje. Od dziesięciu minut siedzi na stołku barowym w kuchni nieruchomo z twarzą w dłoniach. Nigdy nie widziałam jej w takim stanie.
- Kurde, nie wiem co powiedzieć…Nie wiem, co to może być. Może niech pójdzie do lekarza rodzinnego?
- Znasz ją. Przecież wiesz, tak samo jak ja, że nawet jakby była w stanie umierającym, to nie poszłaby do lekarza – zaśmiałam się pod nosem. – Poza tym, mam szczerą nadzieję, że do jutra jej przejdzie.
- Fajnie by było. A u ciebie co?
- Wiesz, widzieliśmy się jakieś dwadzieścia minut temu, od tego czasu nic się nie zmieniło – zaśmiałam się lekko i dopiero teraz zauważyłam, że chociaż minęło tak niewiele czasu, już się za nim stęskniłam. To trochę dziwne.
- Wiesz, zawsze coś się może wydarzyć – wyczułam, jak się uśmiecha i przewróciłam oczami. – To co? Wypadzik do kina dziś wieczorkiem, hmm?
- Że co? Skąd takie pomysły, Martinez? – zaśmiałam się zaskoczona.
- Stąd, że grają fajowski film, a ja chcę gdzieś wyjść, najlepiej z moją bi ef ef – wyraźnie zaakcentował te trzy literki, na co zaśmiałam się. Znowu. Chyba za dużo się śmieję. – Więc? Jak będzie?
- Tylko ty i ja? – powiedziałam  z udawanym romantyzmem.
- Tylko ty i ja. – wyczułam dziwną nutkę powagi w tych słowach, ale szybko odciągnęłam od tego uwagę i umówiłam się z nim na dokładną godzinę.
__________________________
(Adam)
Rozłączyłem się, siedząc w barze. Poprosiłem o szklankę wody. Chciałem się napić czegoś mocniejszego, ale skoro się już umówiłem, nie będę pił. Dostałem zamówienie w błyskawicznym tempie. Wypiłem zawartość szklanki i zerknąłem na wiadomości w swoim telefonie. Jedna wiadomość od Davida: „Stary, słyszałem, że wybieracie się do kina. Szczęścia, powodzenia!”. Zaśmiałem się widząc tę wiadomość. Napisałem: „A skąd masz takie informacje? Dzięki, dzięki :D”. Dostałem tylko odpowiedź: „Sorry, muszę spadać. Spotkajmy się jakoś niedługo. Nara, bro.”. Nie odpisywałem już, tylko wyszedłem z wiadomości. Przelotnie zerknąłem na moją tapetę. Byłem tam ja z moją ukochaną przyjaciółką. Tak wiele bym dał, żeby kiedyś mógł zabrać słowo „przyjaciółka”, a zostawić tylko „ukochana”. Jakby to pięknie brzmiało. Często wyobrażałem sobie nas razem, lub jej nazwisko w połączeniu z moim. Rita Martinez. Tak w ogóle, to nie wiem, czy zauważyła, że ostatnie słowa do słuchawki wypowiedziałem poważnie.
Śmiertelnie poważnie.
Przypomniałem sobie o biletach. Wszedłem na stronę kina i zamówiłem miejsca w ostatnim rzędzie. Bardzo mało osób szło na ten film, miejsc zajętych nie było więcej niż dziesięć, w tym wszystkie przy samym ekranie. Był to horror „Milczenie owiec”. Wiedziałem, że nie będę musiał jej przytulać ani nic, bo tak naprawdę pewnie ja bałem się bardziej od niej. Ale wolałem ją zabrać na horror, którym wykaże przynajmniej trochę zainteresowania, niż na jakiś romantyzm, na którym tylko zaśnie.
Nie zauważyłem nawet, że już 10.13. Wyszedłem z baru i wybrałem się do domu. Miałem zamiar spędzić spokojnie dzień, oglądając telewizję, czatując, przeglądając Internet czy jedząc. Kiedy tak relaksowałem się już od sześciu godzin, wreszcie doszło do mnie, że jest już po piętnastej. Do kina umówieni byliśmy na 18.00. Były jeszcze trzy godziny, ale miałem jeszcze trochę do roboty. Jak baba, przez godzinę wybierałem strój. Po prostu zastanawiałem się, co najbardziej spodoba się Ricie. Na początku z szafy wyjąłem bluzę i dżinsy, ale doszedłem do wniosku, że włożę czarny T-shirt, a na to rozpiętą koszulę w czarno-czerwoną kratę z podwiniętymi rękawami. Do tego najnowsze dżinsy i buty sportowe. Nim się obejrzałem, była już 16:30. Zacząłem się powoli zbierać – ubranie się, ułożenie włosów i umycie zębów zajęło mi czas do 17.00. Postanowiłem zacząć już wychodzić, ponieważ miałem zamiar skoczyć jeszcze do kwiaciarni. Tak, wiem, to miał być przyjacielski wypad, a nie randka, ale pomyślałem, że kupienie jej ulubionych żółtych tulipanów nie będzie złym pomysłem. Kiedy dotarłem na miejsce, kupiłem bukiet dziesięciu takich kwiatów i skierowałem się pod apartament przyjaciółki. Zajechałem tam o 17.19. Poszedłem na piętro dziewiąte i zapukałem do drzwi numer 11. Otworzyła mi Ona. Ubrana była w rurki, w podobnym odcieniu do moich. Założyła do tego koszulkę na ramiączkach. Miała na sobie także skarpetki, ale butów nie zauważyłem. Kwiaty ciągle trzymałem za sobą.
- Cześć, daj mi pięć minutek! – krzyknęła oddalając się po buty i koszulę, Z czego widziałem, nawet na mnie nie spojrzała. Tak jak powiedziała, wróciła po pięciu minutach. Kiedy na mnie wreszcie spojrzała, zaśmialiśmy się. Miała na sobie bardzo podobną koszulę do mojej i buty sportowe, tak jak ja.
- To może ja zmienię tą koszulę – już chciała się odwrócić, żeby pójść do pokoju, ale zatrzymałam ją, łapiąc ją za rękę. Momentalnie zastygła w bezruchu, ale po chwili wróciła do normalnego stanu. Zastanawiałem się, o co jej chodziło.
- Nie – powiedziałem trochę za ostro – Jest dobrze. – mój ton głosu złagodniał, kiedy wyczułem, że trochę się spięła.
- Okej – rzuciła sucho – Idziemy? – uśmiechnęła się trochę niepewnie.
- Jasne. I przepraszam. Nie chciałem tak na ciebie naskoczyć – kiedy zauważyłem, że się uśmiechnęła, powtórzyłem jej gest. Po chwili poczułem, że mam mokrą dłoń, i wtedy przypomniałem sobie o kwiatach. – To dla ciebie, słońce. – puściłem jej oczko, wyciągając zza pleców kwiaty. Ach, jaką miała wtedy zdziwioną minę.
- To – zacięła się – To dla mnie?
- Tak, to dla ciebie – zaśmiałem się, próbując rozładować jej zdenerwowanie. Skutecznie.
- Dziękuję. Bardzo dziękuję. To moje ulubione – uśmiechnęła się promiennie, zaglądając mi głęboko w oczy.
- Wiem – szepnąłem jej na ucho i momentalnie poczułem, że znów się spięła. Co się dziś z nią dzieje? To nie ta sama, wyluzowana i nie przejmująca się niczym Rita, którą poznałem jako dziecko. – To co, idziemy?

- Tak, oczywiście. – teraz już pewnie chwyciła dłoń, którą do niej wyciągnąłem i zaczęliśmy schodzić po schodach w kierunku mojego samochodu.

______________________________________________________

Witam witam, jak się podoba? Mi jakoś nie za bardzo, no ale opinię zostawiam wam :D 
Sooł, do następnego misie :*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz