środa, 1 kwietnia 2015

Rozdział 6: "Zwęglone powieki"

Poczułam, jak ktoś dotyka mojej dłoni. Chciałam podnieść powieki, ale wydawały się zbyt ciężkie. Nie bolało mnie nic. Lub bolało mnie wszystko. Po prostu czułam się strasznie słabo. Moje ciało opadało z sił. Czułam, że leżę na niewygodnym łóżku, na źle ułożonej, śmierdzącej szpitalem poduszce. Zdecydowałam się wreszcie podjąć tego trudu i uniosłam powieki. Zobaczyłam Adama siedzącego na stołku obok mnie, który delikatnie, ale ze zdenerwowaniem trzymał moją dłoń. Jego oczy były czerwone, i widziałam, że przepłakał wiele godzin, tylko nie wiedziałam, dlaczego. Co takiego się stało?
- Och, obudziłaś się – nagle zauważył, że przyglądam mu się słabym wzrokiem. – Wszystko ok? Zemdlałaś.
- Dlaczego? – zapytałam, nie rozumiejąc, dlaczego mogłam zasłabnąć.
- Chyba z…- szukał odpowiedniego słowa – szoku. – dodał wreszcie.
W mojej głowie dopiero teraz zaczęły się pojawiać obrazy sprzed kilku godzin. Izabelle. Izabelle…straciła życie. Ale…jak to się mogło stać? Nie zdążyłam zapytać tych policjantów. Dopiero teraz zdałam sobie na „trzeźwo” sprawę z tego, że moja najlepsza przyjaciółka, z którą bawiłam się w piaskownicy po prostu nie żyje. Momentalnie w mojej głowie zaczęły przesuwać się obrazy wspomnień: Izabelle idąca na pierwszą randkę z wymarzonym księciem z bajki, który później okazał się dupkiem i płakała w moją poduszkę cały dzień; Izabelle schlana po imprezie w klubie, kiedy zdała maturę; Izabelle i ja na najwspanialszych wakacjach w życiu, na których poznała chłopaka idealnego, który po roku chodzenia po prostu jej się już nie podobał i uznała go za nudnego; Izabelle na swoich urodzinach, kiedy beztrosko graliśmy w paintball mając jedenaście lat; Izabelle w szpitalu po tym, jak skręciłam jej kostkę, przewracając ją na lodowisku…Mnóstwo było tych wspomnień, ale z zamyślenia wyrwał mnie głos Adama.
- Nie płacz, kochanie – dopiero teraz zauważyłam, że moje policzki nieustannie zalewają się łzami. – Jest teraz w lepszym świecie. – te słowa totalnie mnie dobiły. Rozpłakałam się jak dziecko słysząc te same słowa, które powiedział mi tata niedługo po śmierci mamy. Odbiły mi się one echem w głowie i przez chwilę usłyszałam tam głos mojego ojca.
- To niemożliwe! – wybuchłam nagle zrywając się z łóżka – Nie wierzę w to! Nie wierzę, rozumiesz?! Ona żyje i teraz tylko wam się wydaje, że nie, albo robicie sobie jakieś żarty! Ona żyje i teraz idę do niej, bo na pewno gdzieś tu jest! – krzyczałam na niego jak opętana.
- To prawda, jest tutaj – usłyszałam poważne słowa lekarza i od razu zamarłam. – W kostnicy, na dole. – mówił to tak beznamiętnie, że miałam ochotę się na niego teraz rzucić, ale mimo mojej furii nie miałam jeszcze wystarczających sił na to. Jedyne, na co się zebrałam, to popchniecie lekarza, aby dostać się do drzwi.
Biegłam korytarzem, ile sił w nogach, a dużo ich nie miałam. Dotarłam wreszcie do wind i wciskałam przyciski, aby jakaś w końcu się zatrzymała. Czekałam z niecierpliwością, waląc pięściami w drzwi windy. W końcu rozsunęły się, a ja wybrałam najniższy poziom, czyli -1. Nie mogłam odpędzić od siebie myśli, że właśnie jadę windą do podziemi, do kostnicy, aby ostatni raz zobaczyć przyjaciółkę. Kiedy winda w końcu się zatrzymała, najpierw wybiegłam z niej jak oparzona, ale już po chwili zaczęłam iść bardzo ostrożnie i powoli. Tak naprawdę nie chciałam tak wchodzić. Bałam się, tak strasznie się bałam widoku nieżywej Izabelle, jej blond włosów pozbawionych blasku, zamkniętych oczu, które już się nie otworzą i bladych ust, które już nie poczują dotyku innych. Ale szłam. Szłam, zbierając się na jak największą odwagę. Kiedy zobaczyłam strzałkę w prawo z napisem „Kostnica”, w moich oczach pojawiły się łzy. Kierowałam się jednak na prawo, chcąc zobaczyć ją jeszcze raz. Nagle przed moimi oczami ni stąd, ni z owąd pojawiły się ogromne drzwi. Obok nich stał mężczyzna, który przyglądał mi się. Spojrzałam na niego bladym wzrokiem.
- Tam jest moja przyjaciółka. – słabym ruchem podniosłam dłoń, pokazując drzwi.
- Nazwisko? – powiedział bezuczuciowo.
- Benitez. Izabelle Benitez. – przełknęłam ślinę, przypominając sobie, że nigdy nie przeszłoby mi przez myśl, że w tak młodym wieku wypowiem to nazwisko przed kostnicą.
- Proszę wejść. – powiedział zrezygnowanym wzrokiem, i tak wiedząc, że nie dam za wygraną.
Podążyłam za mężczyzną powolnym krokiem, ciągle myślami odbiegając do wspomnień. Tych najlepszych. Kiedy spędzałam beztroskie chwile z Izabelle. Jednak moje rozmyślenia przerwały słowa mężczyzny.
- Oto pani przyjaciółka. – kiedy to mówił, odkrywał folię z jej twarzy. Zakryłam oczy, kiedy wiedziałam, że już ją odkrył. Stałam tak w ciszy kilka sekund, a potem zorientowałam się, że mężczyzna wyszedł z pomieszczenia, zostawiając mnie samą z myślami. I z Izabelle.
W końcu zebrałam się na ten ruch i powoli odkryłam oczy. Wtedy wiedziałam, że nie zapomnę tego widoku do końca życia. Jej twarz była tak zmasakrowana, że nie wiedziałam, czy to ona. Jej włosy były spalone, więc nawet nie widziałam ich koloru. Nie było głównie na co patrzeć, jej twarz była cała czarna. Nie widziałam oczu, nosa, ust…Wszystko było tak jakby na równi i nie mogłam dostrzec najmniejszego szczegółu, potwierdzającego, że to ona.
Nic.
Tylko dokumenty.
Ale co zmieniają dokumenty? Dlaczego nie robili żadnych badań? Nie wiedziałam, na jakim świecie żyję. To wszystko mnie przytłaczało i nawet nie zastanawiałam się, co jest w końcu prawdą, a co nie. Nie wiedziałam nawet, ile tam nad nią stałam. Patrzyłam się na jej zdeformowaną twarz, której wcale nie rozpoznawałam. Co się z nią stało? Spłonęła? Nie wiedziałam nawet, jak moja przyjaciółka zginęła. Postanowiłam się wszystkiego dowiedzieć, ale to nie teraz. Jeszcze nie. Teraz był czas dla mnie i dla niej. Ostatnie chwile, jakie mogłyśmy spędzić razem. Wyjęłam spod folii jej zwęgloną, drobną dłoń. Nie dostrzegałam na niej paznokci. Moje łzy znajdowały się już na jej dłoni, twarzy, włosach, których prawie nie miała. Nie mogłam uwierzyć, że właśnie nam to się przydarzyło.
- Dlaczego mi to zrobiłaś, co? – patrzyłam na nią, jakby czekając na odpowiedź. – Co? Dlaczego? Wiesz, że teraz powinnyśmy być na zakupach? Byłyśmy na nie umówione, pamiętasz? Powiedz mi dlaczego! – krzyknęłam na cały głos, i już po chwili usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi. Ktoś mnie wyciągał z tej sali, a ja krzyczałam. Nie pamiętałam nawet co. Byłam w kompletnym amoku. Zaprowadzono mnie do Adama. On coś do mnie mówił. aż wreszcie wróciła mi świadomość. Ochłonęłam, ale nadal nie mogłam uwierzyć w śmierć Izabelle.
- Adam, dlaczego nam się to przydarzyło? Dlaczego? – płakałam w jego koszulę, mówiąc ledwo zrozumiałym głosem. – Kocham ją!
- Ja też ją kocham, ale nie zmienimy tego. Nie żyje, ale to nie nasza wina. Teraz jest tam na górze, razem z twoją matką. Nie dzieje się już jej krzywda. – mówił cicho w moje włosy, ale w jego słowach także słyszałam załamanie. Chciał mnie tylko podtrzymać na duchu, samemu nie dając sobie rady. Często odgrywał taką rolę w moim życiu.

- Niech ona wróci! Dziś miałyśmy iść na zakupy! Chciałam jej opowiedzieć co się wydarzyło w ostatnich dniach! Niech ona wróci! – krzyczałam, płacząc i trzęsąc się, a on tylko głaskał mnie po głowie, nie mówiąc już nic – Niech ona wróci…-szepnęłam jeszcze raz i z wycieńczenia znów wpadłam w krainę snu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz