Pocałunek nie trwał długo. Adam szybko się otrząsnął,
odsuwając się od ukochanej.
- To nie powinno mieć miejsca – popatrzył prosto w moje oczy,
a ja po długich sekundach rozmyśleń przytaknęłam.
- Masz rację. Złamaliśmy kodeks przyjaciela…- powiedziałam
smutno, przypominając sobie o kartce zakopanej pod ziemią w słoiku.
- Zapomnijmy o tym, hm? – popatrzył na mnie przepraszająco,
chociaż to wcale nie była jego i wina i zamknął mnie w uścisku, kiedy zobaczył,
że przytaknęłam.
- Zapomnijmy – szepnęłam jeszcze cicho w jego włosy, wcale
nie chcąc zapomnieć.
- To co…- podrapał się zakłopotany po głowie, nie wiedząc co
powiedzieć, aż w końcu wyciągnął do mnie rękę. – Wracamy?
Chwyciłam jego dłoń i udaliśmy się w stronę samochodu. Cała
ta droga została boleśnie przemilczana. Podobnie było w samochodzie, tylko, że
radio umilało nam trochę tę podróż. Kiedy wreszcie dotarliśmy pod mój blok,
uradowana zakończeniem niezręcznej ciszy otworzyłam drzwi, ale on mnie
zatrzymał.
- Ej, zaczekaj! – zawołał – Muszę ci coś powiedzieć. – dodał
ciszej, spuszczając lekko głowę.
- Coś się stało? – zapytałam zaniepokojona.
- Nie – odpowiedział szybko, chcąc mnie uspokoić – Nie, po
prostu…To chyba nie jest dobry moment, żeby to mówić, a wcześniej z tego
wszystkiego zapomniałem…
- Mów, co się stało.
- Przeprowadzam się. – zatkało mnie. Dokąd? Daleko? Będziemy
się widywać? Tak wiele pytań chciałam mu teraz zadać.
- A-ale – nie mogłam się wysłowić – Zostawisz mnie? Będziesz
daleko, prawda? – w moich oczach nagromadziły się łzy. On przez chwilę patrzył na mnie współczującym
wzrokiem, a po dłuższym czasie wybuchnął śmiechem, co kompletnie zbiło mnie z
pantałyku. – Co cię tak bawi?
- Przeprowadzam się naprzeciwko ciebie, kotku – potrząsnął
lekko moimi ramionami, a ja mocno się do niego przytuliłam. Za chwilę zaczęłam
go jednak bić po klatce piersiowej. – Za co to?
- Nastraszyłeś mnie! – starałam się być poważna, ale mało mi
to wyszło. Uśmiechnęłam się do niego, ale po chwili uśmiech zszedł mi z twarzy,
kiedy zauważyłam, że zbliża do mnie twarz. Chociaż chciałam, nie mogłam
pozwolić na to ponownie. Kiedy nasze usta dzieliło kilka milimetrów, odsunęłam
się gwałtownie.
- Pójdę już – powiedziałam jak gdyby nigdy nic i odwróciłam
się na pięcie, widząc jego zawiedzioną minę. Kiedy stałam przy drzwiach do
bloku, znów się odwróciłam, posyłając mu przyjacielski uśmiech – Na razie! –
krzyknęłam i nie czekając na odpowiedź znalazłam się w środku. Po krótkiej
chwili już stałam przed swoimi drzwiami, otwierając je kluczem. Weszłam i nie
mogłam uwierzyć własnym oczom. Taki bałagan, jaki panował w kuchni, kiedy
wychodziłam, zastałam teraz w całym mieszkaniu. Iz nie mogłam znaleźć dosłownie
nigdzie. Dzwoniłam do niej kilka razy, ale nie odebrała. Głupio mi było dzwonić
znów do Adama, że się o nią martwię. Postanowiłam się od tego oderwać, chociaż
wcale nie było łatwo i otworzyłam laptop. Od razu na Facebooku zobaczyłam mojego
brata jako dostępnego.
„Cześć Dawidku!”
„O, hej Ritka, co u Ciebie skarbie?”
„Okej…”
„Co się stało?”
„Eh…Izabelle nie ma w domu, nie mogę się do niej dodzwonić, a
w domu panuje chaos. Co się mogło z nią stać? L”
Przez dłuższy czas widziałam komunikat „wyświetlono”, ale nic
nie odpisywał. W końcu doczekałam się odpowiedzi.
„Ja...Nie wiem gdzie może być.”
„Dawid, pomóż mi. Proszę…”
„Ale co ja mam zrobić? Jestem w całkiem innym kraju, nie mogę
wsiąść w samolot, żeby lecieć dwie godziny, po to, żeby jej szukać, a ona w tym
czasie już zdąży wrócić.”
„No tak…przepraszam.”
„Nie no, to ja przepraszam, wiem co czujesz, nie wiesz gdzie
jest, martwisz się, ale uwierz mi, wróci J”
„Dziękuję. Muszę kończyć. Kocham Cię. Papa J”
„Ja Ciebie też, Pa J”
Zamknęłam laptopa, położyłam się na łóżku i odetchnęłam
głośno. Leżałam tam…nie wiem ile. Może pięć, może dziesięć minut. Z zamyślenia
wyrwało mnie pukanie do drzwi. Ucieszyłam się, że to Izabelle, ale kiedy
otworzyłam drzwi, osoba, a raczej osoby stojące za nimi, nie były w niczym
podobne do Iz.
- Słucham? – przełknęłam głośno ślinę, zwracając się do
policjanta, który stał z przodu. Był w wieku około czterdziestu lat. Za nim
zauważyłam młodą policjantkę. Była w moim wieku, może dwa lata starsza.
Uśmiechnęła się do mnie współczująco, a ja aż bałam się dowiedzieć, dlaczego to
zrobiła.
- Dzień dobry, miejscowa policja – pokazał mi odznakę. - Czy
pani jest kimś bliskim dla pani Izabelle Benitez? – poczułam, jak zalewają mnie
poty, a do oczu napływają mi łzy.
- Tak, przyjaciółką – wymamrotałam łamliwym głosem. – Co się
stało?
- Pani przyjaciółka miała wypadek. I…niestety mam w tej
kwestii niezbyt miłe wieści…- spojrzał na mnie smutnym wzrokiem, a tej
dziewczynie za nim poleciała pojedyncza łza, więc wyciągnęła chusteczkę i
odwróciła się. Widać było, że to jej jeden z pierwszych dni na służbie lub jest
bardzo wrażliwa.
- Co się stało? – ponowiłam pytanie, wpatrując się w jeden
punkt, a moje oczy były tak przepełnione łzami, że kiedy mrugnęłam, wypłynęło
ich chyba z pięć.
- Pani przyjaciółka – pochylił lekko głowę, ale już po chwili
ją podniósł. – Nie żyje.
Otworzyłam usta, żeby zacząć krzyczeć, ale nie zdążyłam,
ponieważ upadłam na ziemię. Pamiętam już tylko ciemność, nic więcej.