sobota, 9 sierpnia 2014

Prolog

Kiedy jesteś zwykłą dziewczyną, która ma metr pięćdziesiąt sześć wzrostu, z brązowymi, kręconymi włosami do pasa, zaokrągloną twarzą, kompletnie nie pasującą do kościstego, chudego tułowia i długich nóg, ogromnymi, błyszczącymi na czekoladowo oczami, kształtnymi ustami, zgrabnym nosem, idealnie zbudowanymi piersiami i pośladkami i umiarkowaną karnacją, możesz uznawać się za idealną. Jednak ja uważałam siebie za dziewczynę taką, jakich pełno na świecie. Nie wierzyłam w coś takiego, że wszyscy są wyjątkowi. Według mnie nie istniało coś takiego jak ideał, wyjątkowość. Każdy był taki sam, choć świętej już pamięci matka zawsze tłumaczyła mi, że każdy jest inny.
Jestem dziewiętnastoletnią dziewczyną, o której jest ciągle mowa. Jak na swój wiek, jestem bardzo dojrzała i cechuję się tym, że jestem bezpośrednia i zawsze mówię, co mi leży na wątrobie. Moja niechęć do porannego wstawania przyprawiała każdego członka mojej rodziny o ból głowy, chociaż wydawało mi się, że wszyscy już się przyzwyczaili. Mam wspaniałego przyjaciela, za którego oddałabym życie. Nic dziwnego, że pilnuję go bardziej niż oczka w głowie i zawsze staram się dać mu wszystko, co mam najlepsze.
On, mój przyjaciel, z wyglądu niczego sobie. Brązowe włosy tak ciemne, że wręcz czarne, postawione w górę na lakier, lub w przypadku awarii żel, czekoladowe oczy, w których można było się zatracić bez końca, dobrze zbudowane ciało i tatuaże. Choć mógłby mieć każdą dziewczynę i zaprzyjaźnić się z kim by zechciał ze względu na swój wygląd, on wolał zostać w cieniu przyjaciół ze szkoły i z piaskownicy (chociaż taki przyjaciel był tylko jeden, a raczej przyjaciółka – ja).
Nasza historia toczyła się czasem dziwacznie, zbaczała na różne tory, tworząc czasem zaskakujące opowieści. Przez wszystko byliśmy zdolni przebrnąć razem. Sami byliśmy wyjątkowi, ale razem tworzyliśmy duet, który można było spokojnie nazwać idealnym. A to, że potem coś zaczęło się psuć, zostawimy sobie na później.

2 komentarze: